....Prawda stara jak świat.Niestety.To co dla nas jest tylko odstępstwem od norm ogólnie przyjętych , dla innych stanowi wartość bezwzględną.Miałam okazje się o tym przekonać spędzając pierwszą majówkę na obecnym terytorium :).Rzecz będzie o Abelardzie i Heloizie, czyli o Państwu Ciapkach, o których pisałam już we wcześniejszych postach.Przygotowania do spędzenia długiego weekendu trwały już od piątku rano.Pan Ciapek zaszczycił nas swoja wizytą z prośbą o doładowanie telefonu, bo "on coś się nie wyznaje na takich wynalazkach".Wydawało mi się,że świetnie sobie z tym poradzę... otóż myliłam się i to bardzo!!!Trudność tej czynności polegała na tym,ze telefon będący w posiadaniu mojego "uroczego" sąsiada, miał całkiem "zjedzoną" klawiaturę( o marce nawet nie wspomnę, bo była nie do rozpoznania) i tylko człowiek o wysokiej, podkreślam wysokiej, inteligencji by ją "rozgryzł".Podejrzewam,ze nawet sławna DODA miała by kłopoty z instrukcją obsługi mimo tego (jak twierdzi) wysokiego IQ.A cóż dopiero ja, maluczki z coś około 100.A ponieważ jestem sprytna ( jak się jest od 25 lat specjalista od kształcenia młodocianych w wieku wczesnoszkolnym i trzeba się wykazać sprytem, jak się chce przeżyć w " buszu")to wymyśliłam doładowanie " niezidentyfikowanego" przez swój własny.Pan Ciapek ogólnie zadowolony , zginający się w lansadach i nieomieszkujący zwyczajowo "wpraszać" się na obiad, udał się na " swoje podwórko".Po pracy zajęłam się. zwykłymi czynnościami domowymi ( i ile zwykłymi można nazwać GÓRĘ prasowania ( NIE CIERPIĘ!!!)Drzwi na taras otwarte,bo wszak ciepło się zrobiło i "odgłosy" wsi słychać wyraźnie.Nagle dobiega mnie przeciągły głos sąsiadki:
- Sttachuuu!A dałeś ty Błotniakowi kaseee?( Błotniak to swojska nazwa syna sąsiadów z racji młodocianego, ulubionego taplania się w okolicznych bajorkach)
-K...a ma kunto? to niech za swoje raz kupi!
- No raacja mo! Mosz racje.
Po około jakiś dwóch godzinach podjechał w/w ukochany synuś i z podwórka wymiotło cała rodzinę Ciapków. do późnego wieczora mogłam za darmo słuchać najnowszych i tych szlagierowych przebojów Disco Polo.Za to wieczorem, "spragnieni" towarzystwa innych członków społeczności wiejskiej sąsiedzi, przybyli " tłumnie" w liczbie dwóch osób ( Błotniak z Ciapkiem) pod naszą furtkę:
- Somsiaaad? ( to do mojej połówki)a nie napił ty byś się z nami tak po znajomości?
( Trafili jak kula w płot, bo mój Andriu Gołota, tylko Karmii uznaje)
Dzielnie jednak się zachował i zapytał:
- A co macie?
Odpowiedź była nazbyt jasna
-My już nic, ale ty somsiad pewnie cóś mosz, a jak ni mosz to możesz pojechać do sklepu i kupić. A jak ni mosz kasy to weź na zeszyt!
Myślałam,że umrę ze zdziwienia, bo nigdy nie przypuszczałam,ze TAKIE artykuły można kupić na osławiony w naszych czasach produkt handlowy jakim jest "ZESZYT".( swoją drogą jak współczesność wpływa na przeznaczenie przedmiotów)
Ponieważ moje "jabłuszko podzielone na pół", nie łaknęło tak jak w/w towarzystwa społeczności,zatem stwierdziło,że:
_ Nie mogę pojechać bo już piłem( nie wspomniał tylko, chyba żeby sobie wstydu nie zrobić ,że owszem pił, mineralną marki Nałęczowianka).
-Łoooo, somsiad to mosz mocny łeb, bo nijak po tobie nic nie widać!!!:0. Choć synek idziem dali, bo tu nos by przepili!
I poszli.Nie jestem w stanie gdzie i u kogo byli stwierdzić, ale około 21 podjechał pod dom sąsiadów radiowóz, z którego wytoczyli się ojciec z synem dziękując " PANOM WŁADZOM" za transport i przyrzekając,że " BYDZIEM GRZECZNI WŁADZUCHNO".
Rano dnia następnego, czyli w sobotę, nie widać było nikogo na podwórko sąsiadów aż do godzin wieczornych.Ciepło, wolne więc siedzimy sobie w ogrodzie, upajamy się świeżym powietrzem:
-Ach ty wielki ch..( pip!), gdzie żeś te gumioki postawił, Bym się k..( pip!) zabiła! ( uroczy głos Jadwigi Ciapkowej)Heloiza wyszła się przewietrzyć i doglądnąć stadka (WIECZOREM!)nielicznych kur.Ustrojona w bluzkę nieokreślonego odcienia różu, przechadzała się wśród trzódki, wychwalając ją zniesienie dwóch jajek.K..(PIP!) tylko dwo?!!!A te s..( pip!)bydom głodne zaroo!
Po obfitej śniadanio- obiado- kolacji Panowie Ciapkowie wsiedli na skuter marki "Komar" i gdzieś pojechali.Nie wiem o której i czy wrócili do domu, bo po takich wizulano- głosowych przeżyciach udaliśmy się na zasłużony spoczynek, by w ciszy sypialni kontemplować wrażenia dnia.
Uczta Duchowa trwała aż do poniedziałku wieczorem. Heloiza i Abelard w niewybrednych słowach wyrażali sobie miłość długo i spontanicznie.Światło w ich oknach świeciło mocno i jasno aż do rana we wtorek.Dziś jeszcze nikogo z nich nie widziałam.Może zapamiętali się w miłości a może. Może cieszą się wspólnym szczęściem nadal.POJĘCIE SZCZĘŚCIA JEST PRZECIEŻ WZGLĘDNE :).
6 komentarze:
Fakt....pojęcie szczęścia jest zdecydowanie względne :)
cudna historia!!!!ale dobrze,ze my od naszych Ciapków daleko:)
Odpadłam od ekranu po prostu. Czy Ty się troszeczkę nie boisz?;)
Oni są niegroźni.Tacy miejscowi zapychacze środowiska.Na co dzień prawie "niewidoczni".Bo też i ja niezbyt mam czas na ich obserwacje.jak się wraca południami do domu to człowiek nie wie w co ce włożyć.ale i tak jest fajnie.
o jaki fajny blog, gdybys u mnie nie goscila moze bym go nie poznala. Zawsze mowie ze warto "buszowac". Zaobserwujue Cie jednak z mojego drugiego bloga, takiego domowego, bo tu tez tak, w wiekszosci.
Pozdrawiam Cie, obszerniej o mistrzostwie w pergaminie napisalam w komentarzach u mnie na blogu.
Nooo, fajni "somsiedzi". Ale taki folklor na co dzień jest czasem męczący.
Miłego, ;)
Prześlij komentarz