blogdesignsbydani.blogspot.com/

Tła oraz dodatki na bloga tonabloga.blogspot.com
Tła oraz dodatki na bloga tonabloga.blogspot.com

Radość najpiękniejszych dni...

Pojęcie szczęścia jest względne.....

....Prawda stara jak świat.Niestety.To co dla nas jest tylko odstępstwem od norm ogólnie przyjętych , dla innych stanowi wartość bezwzględną.Miałam okazje się o tym przekonać spędzając pierwszą majówkę na obecnym terytorium :).Rzecz będzie o Abelardzie i Heloizie, czyli o Państwu Ciapkach, o których pisałam już we wcześniejszych postach.Przygotowania do spędzenia długiego weekendu trwały już od piątku rano.Pan Ciapek zaszczycił nas swoja wizytą z prośbą o doładowanie telefonu, bo "on coś się nie wyznaje na takich wynalazkach".Wydawało mi się,że świetnie sobie z tym poradzę... otóż myliłam się i to bardzo!!!Trudność tej czynności polegała na tym,ze telefon będący w posiadaniu mojego "uroczego" sąsiada, miał całkiem "zjedzoną" klawiaturę( o marce nawet nie wspomnę, bo była nie do rozpoznania) i tylko człowiek o wysokiej, podkreślam wysokiej, inteligencji by ją "rozgryzł".Podejrzewam,ze nawet sławna DODA miała by kłopoty z instrukcją obsługi mimo tego (jak twierdzi) wysokiego IQ.A cóż dopiero ja, maluczki z coś około 100.A ponieważ jestem sprytna ( jak się jest od 25 lat specjalista od kształcenia młodocianych w wieku wczesnoszkolnym i trzeba się wykazać sprytem, jak się chce przeżyć w " buszu")to wymyśliłam doładowanie " niezidentyfikowanego" przez swój własny.Pan Ciapek ogólnie zadowolony , zginający się w lansadach i nieomieszkujący zwyczajowo "wpraszać" się na obiad, udał się na " swoje podwórko".Po pracy zajęłam się. zwykłymi czynnościami domowymi ( i ile zwykłymi można nazwać GÓRĘ prasowania ( NIE CIERPIĘ!!!)Drzwi na taras otwarte,bo wszak ciepło się zrobiło i "odgłosy" wsi słychać wyraźnie.Nagle dobiega mnie przeciągły głos sąsiadki:
- Sttachuuu!A dałeś ty Błotniakowi kaseee?( Błotniak to swojska nazwa syna sąsiadów z racji młodocianego, ulubionego taplania się w okolicznych bajorkach)
-K...a ma kunto? to niech za swoje raz kupi!
- No raacja mo! Mosz racje.
Po około jakiś dwóch godzinach podjechał w/w ukochany synuś i z podwórka wymiotło cała rodzinę Ciapków. do późnego wieczora mogłam za darmo słuchać najnowszych i tych szlagierowych przebojów Disco Polo.Za to wieczorem, "spragnieni" towarzystwa innych członków społeczności wiejskiej sąsiedzi, przybyli " tłumnie" w liczbie dwóch osób ( Błotniak z Ciapkiem) pod naszą furtkę:
- Somsiaaad? ( to do mojej połówki)a nie napił ty byś się z nami tak po znajomości?
( Trafili jak kula w płot, bo mój Andriu Gołota, tylko Karmii uznaje)
Dzielnie jednak się zachował i zapytał:
- A co macie?
Odpowiedź była nazbyt jasna
-My już nic, ale ty somsiad pewnie cóś mosz, a jak ni mosz to możesz pojechać do sklepu i kupić. A jak ni mosz kasy to weź na zeszyt!
Myślałam,że umrę ze zdziwienia, bo nigdy nie przypuszczałam,ze TAKIE artykuły można kupić na osławiony w naszych czasach produkt handlowy jakim jest "ZESZYT".( swoją drogą jak współczesność wpływa na przeznaczenie przedmiotów)
Ponieważ moje "jabłuszko podzielone na pół", nie łaknęło tak jak w/w towarzystwa społeczności,zatem stwierdziło,że:
_ Nie mogę pojechać bo już piłem( nie wspomniał tylko, chyba żeby sobie wstydu nie zrobić ,że owszem pił, mineralną marki Nałęczowianka).
-Łoooo, somsiad to mosz mocny łeb, bo nijak po tobie nic nie widać!!!:0. Choć synek idziem dali, bo tu nos by przepili!
I poszli.Nie jestem w stanie gdzie i u kogo byli stwierdzić, ale około 21 podjechał pod dom sąsiadów radiowóz, z którego wytoczyli się ojciec z synem dziękując " PANOM WŁADZOM" za transport i przyrzekając,że " BYDZIEM GRZECZNI WŁADZUCHNO".
Rano dnia następnego, czyli w sobotę, nie widać było nikogo na podwórko sąsiadów aż do godzin wieczornych.Ciepło, wolne więc siedzimy sobie w ogrodzie, upajamy się świeżym powietrzem:
-Ach ty wielki ch..( pip!), gdzie żeś te gumioki postawił, Bym się k..( pip!) zabiła! ( uroczy głos Jadwigi Ciapkowej)Heloiza wyszła się przewietrzyć i doglądnąć stadka (WIECZOREM!)nielicznych kur.Ustrojona w bluzkę nieokreślonego odcienia różu, przechadzała się wśród trzódki, wychwalając ją zniesienie dwóch jajek.K..(PIP!) tylko dwo?!!!A te s..( pip!)bydom głodne zaroo!
Po obfitej śniadanio- obiado- kolacji Panowie Ciapkowie wsiedli na skuter marki "Komar" i gdzieś pojechali.Nie wiem o której i czy wrócili do domu, bo po takich wizulano- głosowych przeżyciach udaliśmy się na zasłużony spoczynek, by w ciszy sypialni kontemplować wrażenia dnia.
Uczta Duchowa trwała aż do poniedziałku wieczorem. Heloiza i Abelard w niewybrednych słowach wyrażali sobie miłość długo i spontanicznie.Światło w ich oknach świeciło mocno i jasno aż do rana we wtorek.Dziś jeszcze nikogo z nich nie widziałam.Może zapamiętali się w miłości a może. Może cieszą się wspólnym szczęściem nadal.POJĘCIE SZCZĘŚCIA JEST PRZECIEŻ WZGLĘDNE :).

6 komentarze:

emade76 | środa, maja 05, 2010

Fakt....pojęcie szczęścia jest zdecydowanie względne :)

Aleksandra Stolarczyk | środa, maja 05, 2010

cudna historia!!!!ale dobrze,ze my od naszych Ciapków daleko:)

Beatta | czwartek, maja 06, 2010

Odpadłam od ekranu po prostu. Czy Ty się troszeczkę nie boisz?;)

Gosia | czwartek, maja 06, 2010

Oni są niegroźni.Tacy miejscowi zapychacze środowiska.Na co dzień prawie "niewidoczni".Bo też i ja niezbyt mam czas na ich obserwacje.jak się wraca południami do domu to człowiek nie wie w co ce włożyć.ale i tak jest fajnie.

u Alojka | piątek, maja 07, 2010

o jaki fajny blog, gdybys u mnie nie goscila moze bym go nie poznala. Zawsze mowie ze warto "buszowac". Zaobserwujue Cie jednak z mojego drugiego bloga, takiego domowego, bo tu tez tak, w wiekszosci.
Pozdrawiam Cie, obszerniej o mistrzostwie w pergaminie napisalam w komentarzach u mnie na blogu.

anabell | niedziela, maja 09, 2010

Nooo, fajni "somsiedzi". Ale taki folklor na co dzień jest czasem męczący.
Miłego, ;)